poznan.repertuary.pl
Profil

Profil: marek.karol

Komentarze do filmów:

Apocalypto marek.karol, 23. stycznia 2007 godz. 21:37

„Nadchodzi święty czas”. Recenzja filmu Apocalypto...
„Nadchodzi święty czas”. Recenzja filmu Apocalypto, reżyseria Mel Gibson.
Obejrzałem twój kolejny film.
I co?
No właśnie.
Szkoda kolejnej niewykorzystanej szansy, drogi przyjacielu z dalekiej Australii.
Twój pomysł ukazania upadku kultury Majów naprawdę godzien był ekranizacji.
Ale niestety, podobnie jak w poprzednich twoich filmach i tej produkcji czegoś brakuje.
A przecież przy okazji pisania recenzji „Pasji”, zaproponowałem tobie, że przed ekranizacją kolejnego filmowego zamierzenia, możemy raz jeszcze przejrzeć scenariusz.
Mogłem również asystować na planie filmu.
Nie wiem, czy nie chciałeś, czy też nie doszły do ciebie te moje głosy.
Albo może po prostu nie czytasz pisanych przeze mnie recenzji twoich filmów.
A szkoda.
Uniknąłbyś tym sposobem kilku błędów, których nie ustrzegłeś się i tym razem.
Przystępuję zatem/więc do recenzji twojego filmu.
Scenariusz oparty jest, jak zauważam na trzech zasadniczych wątkach i tworzą one trzy kolejne etapy filmu.
Pierwszy z nich, to opis codziennego życia grupy Indian z pewnego plemienia.
Drugi to ukazanie brutalnej rzeczywistości cywilizacji Majów tamtych lat.
A więc ich religijnych obrzędów i ceremoniałów, skupiających się w tym czasie przede wszystkim na składaniu, celem przebłagania gniewu ich bóstw, ofiar z ludzi-niewolników.
A trzeci etap, który wyróżniam, to wizerunek nowego świata, ukazany na samym końcu filmu ujęciem trzech zakotwiczonych u brzegu statków, oraz obraz grupy przybyszów z samym jak domniemywam Krzysztofem Kolumbem na czele łodzi, zmierzającej już do samego lądu.
Sceny zresztą samej w sobie bardzo nieudanej, tchnącej groteską, kiczem i zupełnie nie pasującej do atmosfery, nastroju, ani nawet i kompozycji tego filmu.
Jest ona zbyt przerysowana, sprawia wrażenie nieco nienaturalnej i może nawet wzbudzić lekki uśmiech na twarzy oglądających ten film.
Niestety w taki sposób ja, wytrawny krytyk filmowy na tę scenę zareagowałem.
Postacie w łodzi wydają się być nieprawdziwe, napuszone i nazbyt dystyngowane.
A szkoda, bo jest to jedno z ostatnich już ujęć tego filmu i psuje cały jego dotychczasowy klimat, a więc i jego artystyczny dorobek i wymowę.
A więc drogi przyjacielu z Antypodów, na tych trzech etapach, przynajmniej ja tak to odbieram i tak to widzę, budujesz swój film.
I co dalej?
Brawo i słowa uznania za bardzo umiejętne przede wszystkim włączenie w cały plan akcji wątków o charakterze teologiczno-eschatologicznym i umiejętne ich poukładanie względem całej akcji filmu.
Jednak i tutaj nie ustrzegłeś się przed jednym dosyć poważnym błędem, a może trafniejszym będzie określenie zaniedbaniem.
Ale o tym w dalszej części mojej recenzji.
A więc przede wszystkim zauważam, że główny bohater, który nazwany jest imieniem Łapa Jaguara i nie jest to na pewno imię przypadkowe, bo jaguar w tamtejszej kulturze i środowisku, to najpotężniejsze z dzikich zwierząt, wydaje się być on ukazywany w tym filmie jako prefigura samego Odkupiciela, Jezusa Chrystusa, Syna Bożego.
A więc tego, którego słowa zapisane i utrwalone w Ewangelii jak i historia jego życia już w niedługim czasie głoszona będzie na tej ziemi i na której oddziaływać będzie z mocą jego zbawczo-odkupieńcza ofiara.
Wskazuje na to bardzo wiele elementów.
Przede wszystkim, jak już wcześniej zauważam, jest to same jego imię.
Łapa Jaguara, miano to wydaje się mieć w sobie coś z ogromnej, niezwyciężonej i nieprzejednanej mocy.
Poza tym charakterystyka osobowa głównego bohatera wskazuje, że mamy do czynienia z kimś o wyjątkowej sile autorytetu, władzy w sobie i o magicznym oddziaływaniu na otoczenie.
I wyróżniam w tym przypadku takie cechy i jego przymioty jak: bezgraniczna odwaga, która ujawnia się przede wszystkim w bezkompromisowym dążeniu do uwolnienia ukrytej w pieczarze żony i małego jeszcze synka, bezbłędne orientowanie się w dosyć skomplikowanej sytuacji, w której to niespodziewanie się znalazł, umiejętność zareagowania na wszelkiego rodzaju przeciwności, oraz zdolność przewidywania następstw kolejnych wydarzeń.
Zauważam również, że na pewno nieprzypadkowo w scenie złożenia jego jako ofiary bóstwu, w celu przebłagania jego gniewu, towarzyszą zjawiska podobne do tych, jakie zachodziły w czasie śmierci Jezusa na krzyżu.
I nie możemy nie zauważyć tego podobieństwa, zanegować, ani też i tego się wyprzeć.
A więc główny bohater tego filmu ukazywany jest jako prefigura Syna Bożego, Jezusa Chrystusa.
Wydaje mi się, że możemy być, co do tego zgodni.
Kolejny element, który czyni go w tym podobnym, to przebicie jego lewego boku, jak miało to miejsce w przypadku Jezusa na krzyżu wtedy, kiedy ucieka on i chroni się przed strzałami, razami i ciosami śmierci zadawanymi jemu przez jego oprawców.
I przechodzi on następnie przez złożone w dole, rozkładające się już złożone przedtem bóstwu w ofierze ludzkie ciała.
Jest ich ogrom i całe multum.
Czyżby odniesienie do przejścia przez śmierć i szeol, zstąpienie do piekieł i powrót do nowego życia samego Chrystusa, czego i znów symbolem w tym filmie jest dżungla, o czym zresztą usłyszy on sam zanim zacznie jeszcze swój szaleńczy bieg o życie?
Tam jest dżungla.
Tam jest życie, powiada ich, a jego niedoszły zabójca.
A kiedy po udanej ucieczce i walce o życie jest już w dżungli, będąc przy tym dotkliwie zraniony, ukryje się wtedy na drzewie.
A będąc na drzewie, jeżeli dobrze zauważyłem w jednym z ujęć, rozłoży ręce na podobieństwo jak Chrystus na krzyżu.
Na drzewie znajduje ratunek, odpocznienie i wytchnienie.
Przynajmniej na chwilę.
I znów rozpoczyna szaleńczy bieg i walkę o życie.
W dalszej kolejności akcji bardzo wymowna jest również scena, w której to główny bohater, nie widząc innego wyjścia z trudnej sytuacji, rzuca się z wodospadu w dół wód rzeki.
I tutaj drogi przyjacielu, uważam winien jesteś zaniedbania wykorzystania tej sceny jedynie na użytek głównego bohatera.
Odbieram tę scenę jako symbol zmartwychwstania samego Chrystusa.
Łapa Jaguara będąc już w dżungli, a więc w krainie wyzwolonej, rzuca się z mocą w otchłanie wartko płynącej i życiodajnej wody.
Spada w nie z wysokości i wychodzi obmyty, a więc i symbolicznie już uwolniony z piętna niewolnika.
Niebieski kolor na jego ciele, który symbolizował niewolnictwo i ofiarę przeznaczoną pogańskiemu bóstwu jest już zmazany.
I naprawdę żałuję, że nie wykorzystałeś tej sceny, którą ja osobiście odbieram jako prefigurę zmartwychwstania samego Chrystusa, do zarezerwowania jej jedynie dla głównego bohatera.
Niepotrzebnym jest, wydaje mi się, aby ścigający go podążali tą samą drogą i tym samym sposobem, co on.
Nie ma takiej potrzeby i nie są oni tego godni.
I w następstwie akcji filmu jego główny bohater ucieka dalej i toczy z goniącymi go walkę o życie.
Wiemy, że wyjdzie z niej zwycięsko.
Jest już przecież w krainie wyzwolonej.
Zadajemy sobie jedynie pytanie, jakim sposobem to się stanie?
I widzimy jak rozprawia się z nimi i on sam i w jaki sposób przychodzi jemu w tym z pomocą sama natura.
Wykorzysta również, kiedy będzie już w pobliżu pieczary, w której ukrył swoją żonę z małym dzieckiem, domniemywam zastawioną przez nich samych z tego plemienia jedną z pułapek.
W końcu dotrze do miejsca ukrycia jego rodziny.
W międzyczasie jego żona wyda już na świat drugie dziecko.
Czy jest to symbol i należy tę scenę odbierać jako narodzenie do nowego życia z wody chrztu świętego?
Być może tak.
Nie chcę jednak zbytnio naginać treści filmu i nadmiernie interpretować niektórych scen i nadawać im być może i nieco na siłę teologicznego znaczenia.
Wydaje mi się jednak, że być może i taki był zamysł samego reżysera i że tę scenę, jak również wiele innych, o których piszę i które omawiam, możemy odbierać i interpretować właśnie w ten sposób.
Wszak do brzegów tej ziemi przybiły już i zakotwiczyły statki przybyszów z Europy, a więc tych, którzy przyniosą tej ziemi nową religię.
Poza tym zauważam również i to, że kobieta wydając nowe życie w wodach deszczu stoi na podwyższeniu.
Czyżby kamień i dzięki któremu mogła wesprzeć się i który uratował jej życie, dając również nowe, symbolizuje kamień groty zmartwychwstania?
Kamień, który zakrywał grób Chrystusa i z mocą dnia trzeciego został odwalony?
Zwraca moją uwagę również i ostatnia już scena pogoni, w której to główny bohater dociera do brzegów oceanu i wydaje się, że to właśnie tutaj na otwartym terenie, na podobieństwo jak Jezus na pustyni wychodzi zwycięsko z próby kuszenia, również i w takiej scenerii dokona się ostateczna walka dobra ze złem.
Zdarzy się jednak coś innego, coś więcej.
Rdzenni mieszkańcy tej ziemi i do chwili obecnej wrogowie i walczący ze sobą, widząc tajemnicze i nieznane im jeszcze zjawisko zaniechają walki.
Zaniecha i Łapa Jaguara i ścigający go oprawcy.
Co więcej, oni sami w geście zainteresowania, odbieram tę scenę również jako chęć ostatecznego zerwania z bezsensownym i nikomu niepotrzebnym zabijaniem niewinnych ofiar, co równoważne jest woli zerwania z dotychczasowymi wierzeniami i otwarciem się na przyjęcie nowej religii, zaintrygowani tym zjawiskiem podejdą i zbliżą się do przybyszów.
I rzeczywiście, wydaje się, że czegoś oni od nich oczekują.
Czegoś nowego i jeszcze im nieznanego.
Przejdą obojętnie obok Łapy Jaguara, jeden z prawej, a drugi z lewej jego strony.
On sam powróci do dżungli i ostatecznie uwolni już swoją żonę.
I kiedy będą już obydwoje nad brzegiem oceanu, a jego nowonarodzone dziecko, hm (nota bene chłopczyk, czy dziewczynka) na jego rękach, wtedy w odpowiedzi na pytanie swojej żony, czy mają oni pójść do przybyszów, czy też nie, powie że powinni wrócić do lasu i tam rozpocząć nowe życie.
Wydaje mi się, że tym sposobem wyraża on, główny bohater tego filmu i przynajmniej jak ja to widzę prefigurę Chrystusa, gotowość swoją jak i wszystkich ludzi dobrej woli tej ziemi do przyjęcia słowa Bożego-Ewangelii.
Oczekiwać oni będą na przybyszów z innego kontynentu, tych niosących zbawcze słowo w swoich domostwach i w swoim otoczeniu.
Zauważam również i to, że całe to jego zmaganie się o ocalenie swojej żony, nieugięta walka o powrót do niej, a w następstwie jej uwolnienie, przypomina mi, przejście przez ziemskie życie samego Jezusa Chrystusa, Syna Bożego i to jego zmaganie się o dobro dla ludzkości i przyniesienie jemu zbawienia.
A powrót do rodziny i do nowo narodzonego dziecka, odbieram też jako symbol powrotu samego Chrystusa już zmartwychwstałego do swoich apostołów.
Podsumowując moje rozważania dochodzę do następujących wniosków.
Film ogólnie biorąc jest zrobiony bardzo poprawnie.
Na uznanie zasługuje przede wszystkim wartkość, jasny plan akcji i jego dramaturgia, oraz jak już wspomniałem umiejętnie wkomponowane w całą akcję filmu wątki o charakterze eschatologiczno-teologicznym.
Zwracam również uwagę na kilka bardzo wymownych elementów w tym filmie, które nadają jemu żywotność i czynią go interesującym, trzymając w napięciu, a same przewijają się dość symetrycznie przez cały czas trwania projekcji.
To przede wszystkim dosyć jasny i klarowny plan scenariusza, oparty na trzech etapach, o których wspominam na samym początku recenzji.
Poza tym znajduję jeszcze inne wyznaczniki, które spełniają podobną rolę.
I podobnie jak wcześniej, wyróżniam trzy takie elementy.
Pierwszy z nich to scena, kiedy Łapa Jaguara będąc już pojmanym, związany i wraz z innymi prowadzony w niewolę ujrzy jak jego żona ukryta w pieczarze ściąga sznur.
I jest to dla niego znak, że ona żyje, że oczekuje na jego powrót i wybawienie.
I świadomość ta przez cały czas dodawać będzie jemu siły do działania.
Druga kolejna scena, to obraz małej dotkniętej chorobą dziewczynki, a więc osoby wyłączonej i oddzielonej od społeczności, przepowiadającej krwiożerczej cywilizacji rychły upadek.
W geście końcowym sceny, wykona ona bardzo wymowny ruch rękoma, który w pewnym momencie przyjmuje znak krzyża.
Ale przedtem zwraca moją uwagę i to, że kilkakrotnie jest ona odepchnięta i w końcu pchnięta i to dosyć gwałtownie drewnianym kołczanem w pierś.
Takiego uderzenia dziecko nie mogłoby, ani wytrzymać, ani też przeżyć.
A zatem cóż ta scena oznacza, jaka jest jej wymowa i znaczenie?
Wydaje mi się, że możemy mieć absolutną pewność proroczego charakteru jej osoby i profetyzmu jej słów.
Dlaczego i z jakiego powodu?
Nikt i żadnym sposobem nie jest w stanie jej uciszyć.
A ona sama przemawia z takim przejęciem i mocą ducha w sobie, że dla pełni recenzji warto i to w całości przytoczyć wypowiadaną przez nią sekwencję.
Oto jej treść:
„Obawiasz się mnie.
I powinieneś...
Wszyscy, którzy są nikczemni.
Chcesz wiedzieć jak umrzesz?
Święty czas nadchodzi...
Strzeżcie się mroku dnia.
Strzeżcie się człowieka, który przyprowadzi jaguara.
Ujrzycie jak odradza się z błota i ziemi...
Dla tego, do kogo go prowadzicie zniesie niebo...
I wymaże ziemię.
Ciebie wymaże.
I zakończy twój świat.
Jest teraz z nami.
...dzień będzie jak noc.
A człowiek jaguar doprowadzi do waszej zguby...”.
I następna trzecia w kolejności scena, którą wyróżniam to ta, kiedy Łapa Jaguara będąc w buszu i uciekając przed swoimi oprawcami, w pewnym momencie zatrzyma się.
Dokonuje się w nim wtedy przemiana i zmiana świadomości.
Zdaje on sobie w końcu sprawę z tego, że nie może już dłużej uciekać.
Że powinien pozostać wierny poleceniu swojego ojca.
Nie może się już bać.
Nie może już dłużej uciekać.
Są granice strachu i jest miejsce i czas, w którym po to, aby przetrwać należy podjąć ostateczną i decydującą walkę.
On doszedł już do takiej świadomości i dojrzał do takiego stanu.
Zatrzymuje się.
Podejmuje to wyzwanie.
I wychodzi zwycięski.
I sceny te, te trzy, które wymieniam uważam za kluczowe i przełomowe w tym filmie.
Nadają one tej produkcji filmowej siłę, kontynuację akcji oraz wiarygodność, potwierdzając jednocześnie klasę i fachowość jej realizatorów.
Nie można też mieć nic do zarzucenia aktorom kreującym role w tym filmie.
Tylko kilku z nich to aktorzy profesjonalni.
A najlepszymi aktorami wydają się być dzieci, czy to te towarzyszące pochodowi pojmanych, czy mała i przejmująca w swoich słowach dziewczynka-wyrocznia, a przede wszystkim genialnie, oczywiście nieświadomie odtwarzający stany grozy synek Łapy Jaguara, i to przede wszystkim wtedy, kiedy z matką pozostają oni uwięzieni w pieczarze.
Ciekaw jestem jedynie, jakie metody zastosowano na planie filmowym w celu wywołania takiego stanu u małego dziecka.
A swoją drogą, to w osobie tego małego chłopczyka, mamy chyba do czynienia z talentem aktorskim czystej wody.
I wracając raz jeszcze do ujęć moim zdaniem źle zrealizowanych, albo i niepotrzebnych, to wyróżniam jak już wcześniej wspominałem dwa z nich.
To końcowe, kiedy to widzimy przybijającą do brzegu łódź ze stojącym na jej przedzie dowódcą armady Krzysztofem Kolumbem i które opisywałem dosyć wyczerpująco i szczegółowo w pierwszej części mojej recenzji.
Jest rzeczywiście, że podkreślę to raz jeszcze po prostu nietrafione.
I drugie, to scena ukazująca skok z wodospadu, którą to scenę zresztą aktor odtwarzający główną rolę wykonał sam, podobnie jak wiele innych równie niebezpiecznych i wymagających nieprzeciętnych umiejętności kaskaderskich ujęć w tym filmie.
I warto chyba w tym momencie nadmienić, że jest on czynnym sportowcem, uprawiającym boks i biegi przełajowe.
I wydaje mi się, że scena ta i że powtórzę to raz jeszcze, dla mnie przynajmniej i tak ją odbieram, jako prefigura zmartwychwstania Chrystusa, winna być zarezerwowana jedynie na użytek tylko i wyłącznie głównego bohatera tego filmu.
A jeżeli chodzi o dosyć szeroko rozpowszechniony zarzut zbytniego przerysowania brutalności i okrucieństwa niektórych scen, to mają one taką samą rangę w swojej głupocie, pustce i niedorzeczności, jak dla przykładu zarzucanie jakiejś tam przeciętnej produkcji o tematyce wojennej, że niepotrzebnie tak gęsto ściele się trup.
Ale jest to domniemywam opinia pokolenia wychowanego na serialu „Czterej pancerni i pies”.
A więc błogiej wojenki ciąg dalszy.
Reasumując.
Brawo i tym razem drogi przyjacielu z dalekiej Australii.
A co ty na to, gdybyśmy tak zrobili ekranizację mojej najnowszej książki, „Władca wielkiej Ziemi”?
Zapewniam, jest to doskonały materiał na nie mniej doskonały scenariusz i film w następstwie obsypany i to w obfitości Oscarami.
Ale musiałbym asystować tobie na planie.
No, bo znów coś tam zaniedbasz, zawalisz, pominiesz i poprzestawiasz.
A swoją drogą, że zapytam, czy wy wszyscy Australijczycy jesteście tacy roztrzepani?
W Chrystusie i Maryi Niepokalanej.
O. Marek Mularczyk OMI – Poznań